Blamaż Legii Warszawa w Lidze Europy osłabi jej finanse i wizerunek, ale nie pogorszy atrakcyjności Ekstraklasy (opinie)
Kompromitacja piłkarzy Legii Warszawa w europejskich rozgrywkach oprócz utraty premii finansowych może obniżyć frekwencję na jej stadionie i atrakcyjność klubu dla sponsorów. Nie przełoży się natomiast na rosnącą systematycznie od lat wycenę praw do transmisji meczów Lotto Ekstraklasy - oceniają eksperci od marketingu sportowego.
W miniony czwartek ostatnie trzy polskie kluby - Legia Warszawa, Lech Poznań i Jagiellonia Białystok - odpadły z eliminacji do piłkarskiej Ligi Europy (w poprzedniej rundzie został wyeliminowany Górnik Zabrze). To rekordowo wczesna data w sezonie, kiedy nasze drużyny żegnają się z rozgrywkami europejskimi. Drugi rok z rzędu nie mamy reprezentanta w fazie grupowej Ligi Europy.
Lech i Jagiellonia przegrały z drużynami z Belgii, natomiast Legia nieoczekiwanie okazała się gorsza od mistrza Luksemburga F91 Dudelange - pierwszy mecz u siebie przegrała 1:2, a w drugim zremisowała 2:2 (po 17 minutach przegrywała 0:2). Dodatkowo rywale w pierwszym meczu mieli dużo więcej okazji do strzelenia gola. Wcześniej Legia grała w eliminacjach Ligi Mistrzów - po wygranej z irlandzkim Cork City została wyeliminowana przez słowacki Spartak Trnava. Po tej porażce zwolniono poprzedniego trenera stołecznej drużyny, a trzy dni przed rewanżem z F91 Dudelange zatrudniono nowego - Portugalczyka Ricardo Sa Pinto.
Klęska Legii Warszawa
Po odpadnięciu z klubem z Luksemburga to na Legię wylała się największa fala krytyki, przy czym krytykowano też poziom wszystkich polskich drużyn klubowych. Złości nie ukrywali dziennikarze komentujący na Twitterze wyniki czwartkowych meczów zaraz po ich zakończeniu.
- Latem, dokładnie 16 sierpnia 2018 ,zakończyła się piłkarska jesień polskich klubów w europejskich pucharach. Uwaga ! Już jutro, od 18.00, znów rozgorzeje walka o prawo gry w europejskich pucharach. Będą emocje - kpił Mateusz Borek z Polsat Sport. - Wiecie, co jest przerażające? Że ta Legia, dostająca sromotnie w czapkę w Luksemburgu, w czterech meczach ligowych zdobywa siedem punktów. Co to mówi o lidze... - zauważył Kuba Radomski z „Przeglądu Sportowego”. - Nigdy nie myślałem, że dożyję w swoim życiu chwili, gdy mistrz Polski odpadnie z mistrzem Luksemburga. W najdzikszych snach też nie - stwierdził Roman Imielski z „Gazety Wyborczej”.
- 16 sierpnia. Wszyscy odpadli. A nie mogli tak dzień wcześniej, w święto? Nie szanują kibiców - stwierdził Michał Kołodziejczyk z Wirtualnej Polski. - Z kim przegrała Legia w tym sezonie europejskich pucharów: - drużyna, która maluje trawę na zielono, - drużyna, której zawodnicy wpadają na siebie, mimo że są sami na połowie rywala. Można upaść niżej? - zapytał Piotr Stokłosa, autor bloga Książki Sportowe.
Żartowano też z pomeczowej wypowiedzi trenera Legii, który ocenił, że rywalom z Luksemburga pomogły błędy sędziego.
Tylko Legia się skompromitowała
Pytani przez Wirtualnemedia.pl eksperci od marketingu sportowego są zgodni, że o ile pozostałe polskie kluby zagrały raczej na miarę swoich możliwości, o tyle Legia Warszawa skompromitowała się, zwłaszcza w dwumeczu z F91 Dudelange. Dlatego stołeczna drużyna poniosła zdecydowanie największe straty wizerunkowe.
- Porażka Legii z mistrzem Luksemburga jest haniebna, wstydliwa i nic jej nie usprawiedliwia. Brak pomysłu trenerów, bo było ich dwóch, a także ambicji i zaangażowania zawodników daje wiele do myślenia. Żaden ze stołecznych nie gryzł trawy i nie wypruwał żył, aby odmienić losy spotkania z amatorami. Wizerunkowo pełna klapa - podsumowuje Damian Raciniewski, prezes BSS Group. - Dla Legii mecz z F91 Dudelange miał być formalnością. Drugą kwestią jest styl w jakim mistrzowie polski przegrali ten dwumecz. Oczywiście w sporcie, zdarzają się „wypadki przy pracy, ale tu nie było wątpliwości - dwumecz wygrała 4:3 drużyna z Luksemburga. „Blamaż”, „Katastrofa”, „Wstyd”, „Rekord żenady”, „Czarny dzień polskiej piłki” tytuły jakie pokazały się w mediach nie są niestety przesadzone - analizuje Jarosław Żubka, wiceprezes Kiwi Group.
- Od lat mówi się, że to klub poukładany, z ambicjami, wyprzedzający o kilka długości inne drużyny z Ekstraklasy. I nagle okazuje się, że to za mało, by pokonać mistrza Luksemburga, a wcześniej mistrza Słowacji. Że mimo imponującego – jak na polskie warunki – budżetu, znów nie udaje się awans do europejskich pucharów. Zawiedzeni są kibice, sponsorzy, a dziennikarze i internauci nie zostawili na drużynie suchej nitki - stwierdza Aleksandra Marciniak, szefowa Havas Sports & Entertainment.
Porażki Lecha i Jagiellonii, a wcześniej Górnika, są mniej dotkliwe, bo rywalami były drużyny z silniejszych lig. Kibice mogli więc utwierdzić się w przekonaniu o słabości naszej Lotto Ekstraklasy.
- O ile Lech i Jagiellonia rywalizowały z zawodowcami z wyżej notowanej ligi (Belgia to w końcu też trzecia drużyna świata) to luksemburski F91 Dudelange jest drużyną półamatorską (jej zawodnicy trenują po pracy, traktując futbol jako przygodę). Z kraju piłkarsko egzotycznego. Można powiedzieć, że Lech i Jagiellonia przystępowały do meczów z belgijskimi drużynami z którymi „na papierze” nie powinny wygrać (jeśli chodzi o potencjał finansowy i czysto piłkarski) - komentuje Jarosław Żubka.
Natomiast Antoni Bohdanowicz z agencji Tompkins zauważa, że takie przegrane są już smutną normą, od której bardzo rzadko zdarzają się wyjątki.
- W przypadku Jagiellonii można mówić, że wstydu nie przyniosła, jednak ta drużyna przyzwyczaiła nas do „chwalebnych porażek”. Co roku „Jaga” z klasą odpada z Pucharów, jednak dla klubu, który regularniej walczy o podium w 40 milionowym kraju wypada choć raz wystąpić w fazie grupowej. W przypadku Lecha, to z jednej strony możemy mówić „zagrał na miarę swoich byle jakich możliwości”, gdyż jego rywal dysponuje trzykrotnie wyższym budżetem i wydaje zdecydowanie więcej na piłkarzy. Z drugiej strony zawodnicy „Kolejorza” niczym szczególnym się nie wykazali - analizuje Bohdanowicz. - Rzeczywiście Legia najwięcej traci wizerunkowo, ale jej porażka także rzutuje na całą ligę. Skoro Mistrz Polski jest taki słaby, to co mamy mówić o drużynach, które z nim przegrywały? - pyta.
Legia straciła co najmniej 25 mln zł
Dla Legii Warszawa awans do fazy grupowej Ligi Europy był ogromnie ważny także z finansowego punktu widzenia. Stołeczny klub jest bowiem zdecydowanie najbogatszym w polskiej lidze: według danych Deloitte w ub.r. miał 138,3 mln zł wpływów (drugi w tym zestawieniu Lech Poznań zanotował 66 mln zł, a trzecia Lechia Gdańsk - 40 mln zł), ale już w ub.r. nie zdołał wejść do Ligi Europy. Na początku br. zatrudnił ponad 10 nowych piłkarzy (żegnając się z kilkoma innymi), a przed startem nowego sezonu nie sprzedał żadnego ważnego zawodnika, kupując dwóch napastników.
Legia zbudowała szeroką kadrę z założeniem, że będzie grała jesienią w Lidze Europy. Tymczasem brak awansu to strata 2,4 mln zł premii od UEFA (kolejne premie są za remisy i zwycięstwa), a także dodatkowych wpływów ze sprzedaży praw telewizyjnych i biletów na minimum trzy mecze u siebie.
- Przy dobrej grze (nie myślimy tu jednak o awansie do finału), uwzględniając dodatkowe opcje zarobku do zgarnięcia jest jakieś 20-25 mln zł. Więc to duże pieniądze w skali budżetu polskiego klubu - ocenia Jarosław Żubka. - Jeśli wierzyć słowom Dariusza Mioduskiego, to dla Legii problemy biznesowe zaczęły się już dwa lata temu. Kiedy trwała walka o klub ze stolicy obecny właściciel punktował prezesa Bogusława Leśnodorskiego, twierdząc, że kasa świeci pustkami - przypomina Antoni Bohdanowicz.
Tymczasem to rok 2016 i sezon 2016/2017 były rekordowe finansowo dla Legii, ponieważ udało się awansować do fazy grupowej Ligi Mistrzów i po zajęciu trzeciego miejsca przejść do 1/16 Ligi Europy. Według danych Deloitte w 2016 roku klub zanotował 207,4 mln zł wpływów, z czego aż 114,8 mln zł ze sprzedaży praw do transmisji (ta kategoria obejmuje też premie od UEFA za wyniki). W 2014 i 2015 roku miał nieco ponad 100 mln zł rocznego budżetu (w obu latach jesienią grał w fazie grupowej Ligi Europy), a w ub.r. (przy braku awansu do grupy Ligi Europy) - 138,3 mln zł.
- Po porażce w kwalifikacjach do zeszłorocznych pucharów już mówiono o problemach finansowych Legii, jednak Mioduski zamiast oszczędzać sięgnął do kieszeni i wydał pokaźne sumy najpierw na bałkański zaciąg, a teraz na gwiazdy ligi - podsumowuje Antoni Bohdanowicz. I zwraca uwagę na jeszcze jedną stratę wynikającą z blamażu w europejskich rozgrywkach: Legia nie będzie miała okazji promować swoich zawodników w meczach z silnymi rywalami. Tymczasem w poprzednich latach po dobrze grze w Lidze Europy i Lidze Mistrzów klub za duże pieniądze sprzedawał kilku czołowych piłkarzy.
- Spójrzmy na to w ten sposób - zawodnicy pierwszej drużyny Legii mają wartość około 0,5-2 milionów euro, tymczasem wielu zawodników nie mieszczących się w kadrach meczowych drużyn Premier League sprzedaje się za dwa, a nawet trzy razy tyle. Dobra gra w pucharach nie tylko podnosi prestiż klubu, ale często pozwala za większe pieniądze pozbyć się niechcianych graczy - ocenia Bohdanowicz.
Przedstawiciele klubu zapowiedzieli już, że kadra zostanie odchudzona. - W najbliższych tygodniach dokładnie przeanalizujemy nasze dotychczasowe działania w całym pionie sportowym Legii i w razie potrzeby dokonamy niezbędnych zmian. Konsekwencje finansowe związane z odpadnięciem z rozgrywek europejskich na tym poziomie oznaczają też, że będziemy musieli ograniczyć koszty i wolniej się rozwijać w wielu obszarach działalności Klubu. Jesteśmy jednak na tę sytuację odpowiednio przygotowani - stwierdził w piątek Dariusz Mioduski (jest prezesem i właścicielem Legii) w liście do kibiców.
- Z kilku zawodników będę musiał zrezygnować, ponieważ mamy za szeroką kadrę. 25 zawodników to odpowiednia liczba. Chciałbym pomóc każdemu, jednak trenowanie z tak liczną grupą nie jest korzystne - dodał Ricardo Sa Pinto na sobotniej konferencji prasowej przed meczem ligowym.
Od Legii raczej nie odwrócą sponsorzy, na stadionie może ubyć kibiców
Kryzys sportowy Legii kolejny raz przydarzył się na początku sezonu, kiedy wielu kibiców decyduje, czy kupić karnet na cały sezon. Czy słaba gra może przełożyć się na niższą frekwencję na stadionie Legii w całych rozgrywkach ligowych?
Antoni Bohdanowicz jest o tym przekonany. - Wpływ na to też ma zachowanie włodarzy klubu. Związek kibica z klubem to związek kierowany emocjami. Jeśli kibic czuje, że od dłuższego czasu klub idzie w złym kierunku, to przestanie się nim interesować - ocenia.
Przypomina sytuację sprzed dekady, kiedy najzagorzalsi kibice Legii skonfliktowali się z ówczesnym właściciele klubu - Grupą ITI, i podczas meczów skupiali się na obrażaniu jej zamiast dopingu dla swojej drużyny. - Klub nie miał dobrych wyników, na dodatek atmosfera w klubie nie była najlepsza, co sprawiło, że stadion się nie zapełniał - opisuje.
- Legii w przeszłości zdarzały się gorsze występy w pucharach, jednak zazwyczaj odpadali z mocarstwami. Porażka z amatorami z Luksemburga pokazuje kibicom na jakim poziomie grają obecni piłkarze, a ciągłe zmiany wizji prezesa potwierdzają, że klub dryfuje od tytułu do tytułu. Chyba tylko w Polsce można na bylejakości trwać - ocenia Bohdanowicz.
Według danych Ekstrastats.pl w minionym sezonie na meczach ligowych Legii u siebie było średnio prawie 17 tys. osób, o 17 proc. mniej niż rok wcześniej. Klub zajął pod tym względem trzecie miejsce. Natomiast w sezonie 2016/2017, kiedy grał w Lidze Mistrzów i Lidze Europy, jego ligowe mecze przyciągały przeciętnie 20,4 tys. widzów, 4 proc. mniej niż w poprzedzającym sezonie. Stadion Legii może pomieścić 31 tys. osób.
- Choć w Polsce te przychody poza sponsorskie nie są aż tak znaczące jak w przypadku klubów o zasięgu globalnym, o tyle Legia ma duży zasięg oddziaływania w kraju. Jest to klub o największym potencjale marketingowym w Polsce, a polski kibic nie jest jeszcze tak lojalny jak kibice z bardziej zaawansowanych piłkarsko krajów, gdzie karnet na sezon nabywa się niejako z poczucia przywiązana - u nas jest to mocno uzależnione od wyników - ocenia Jarosław Żubka.
Zwraca też uwagę, że słaba gra nie pomaga w sprzedaży nie tylko biletów dla przeciętnych kibiców. - Odpadnięcie z pucharów mocno ogranicza marketingowcom opcje budowania oferty dla klientów indywidualnych i biznesowych (np. polityka cenowa w przypadku sprzedaży lóż) - stwierdza.
Legia Warszawa dominuje w polskiej lidze także pod względem marketingowym - w ub.r. jej wpływy marketingowe wyniosły 52,1 mln zł, podczas gdy Lech Poznań osiągnął z tego tytułu 28,8 mln zł, a KGHM Zagłębie Lubin - 25,7 mln zł.
O sile stołecznego klubu może świadczyć, że na początku ub.r. pozyskał firmę Oshee jako sponsora swoich drużyn dziecięcych i młodzieżowych. Natomiast przed startem obecnego sezonu podpisał z firmą FoodCare umowę, w ramach której logo 4Move jest widoczne na tylnej części spodenek zawodników.
Wiosną ub.r. Legia przedłużyła o trzy lata kontrakt sponsorski z producentem piwa Królewskie, a parę miesięcy wcześniej prolongowała do końca 2019 roku umowę ze swoim głównym sponsorem - firmą bukmacherską Fortuna. Natomiast od początku 2015 roku klub nie ma sponsora tytularnego swojego stadionu, po tym jak wygasła 3,5-letnia umowa z PepsiCo.
Brak sukcesów w rozgrywkach europejskich oznacza, że do Legii nie trafią ewentualne premie za wyniki zapisane w umowach ze sponsorami. Czy zmalała też atrakcyjność marketingowa klubu?
- Efektem takiej gry stołeczna Legia stała się produktem o zasięgu lokalnym, a dokładnie rzecz ujmując, warszawskim. Tak też swoje ambicje reklamowe powinni traktować obecni partnerzy biznesowi drużyny z Łazienkowskiej - uważa Damian Raciniewski. Odmiennego zdania jest Antoni Bohdanowicz. - Nikt raczej nie skojarzy, że porażki mają związek ze sponsorami. Za chwilę emocje po porażce opadną, Legia wygra „mistrza Jesieni” i znowu będzie się mówiło o tworzeniu potęgi - prognozuje.
Jego zdaniem sponsorzy nie powinni obecnie prowadzić dodatkowych kampanii pokazujących, że wspierają Legię w trudnym okresie. - W przypadku porażki Chelsea, która po zdobyciu mistrzostwa zajęła 11. miejsce w lidze angielskiej sponsor nie prowadził dodatkowych kampanii. Podobnie jest tutaj. Prowadząc jakąkolwiek kampanię właśnie sprawiłoby, że daną firmę jeszcze bardziej utożsamiałoby z porażkami - ocenia.
- Mówi się, że cały dobrzy menagerowie z porażki potrafią uczynić sukces. A może warto pokazać się jako ta firma, która jest z klubem w momencie kiedy dosięga on dna?! Można z tego wybrnąć sprytną kampanią… Choć oczywiście żaden podmiot nie chce być utożsamiany z blamażem. Sponsoruje się po to, żeby też świecić baskiem odbitym od klubu odnoszącego sukcesy - analizuje Jarosław Żubka.
- Tutaj wygląda, że bardzo głęboko trzeba szukać tego światełka w tunelu. Jeśli Legia znowu powalczy o mistrzostwo kraju, i rozbudzi kolejny raz nadzieje na awans do Ligi Mistrzów, myślę, że 2019 rok pod kątem zabezpieczenia pełnej struktury sponsorskiej nie powinien być zagrożony dla klubu - dodaje.
Marne wyniki naszych klubów w rozgrywkach europejskich to kolejny po słabym występie reprezentacji na mundialu w Rosji czynnik pogarszający wizerunek polskich piłkarzy. - Badanie Havas Sports & Entertainment pokazało, że po mistrzostwach świata spadł poziom sympatii fanów do wszystkich zawodników naszej kadry. Wystarczy zresztą przejrzeć internet, żeby przekonać się, że Polacy uważają, iż piłkarze zarabiają za dużo, a nie wywiązują się ze swoich zawodowych obowiązków. Przeciwstawia im się ozłoconych w Berlinie lekkoatletów czy przedstawicieli innych sportów - przypomina Aleksandra Marciniak.
Zaznacza jednak, że ten chwilowy kryzys wizerunkowy nie odstraszy sponsorów. - Prawda jest jednak taka, że piłka nożna pozostanie najbardziej popularnym sportem w Polsce, dlatego na dłuższą metę ani kibice, ani sponsorzy się od klubów nie odwrócą. Faktycznie może być chwilowo mniej kampanii wykorzystujących sponsoring drużyn piłkarskich, ale też w Ekstraklasie nie było ich tak wiele - mówi szefowa Havas Sports & Entertainment. - Większość sponsorów ograniczała się do brandingu na stadionach i strojach klubowych czy pojedynczych projektów digitalowych. W rodzimym sponsoringu niestety często bardziej liczy się zwykła rozpoznawalność, a nie głębsze skojarzenie marki i podmiotu sponsorowanego. Dlatego myślę, że marketerzy biorą pod uwagę raczej do ilu konsumentów mogą dotrzeć ze swoim produktem czy usługą - dodaje.
Prezes i trener proszą kibiców o wsparcie
W piątkowym liście do kibiców Dariusz Mioduski przyznał, że popełnił kilka błędów w zarządzaniu klubem, przede wszystkim za długo pozostawił na stanowisku poprzedniego trenera. - Porażka w pucharach europejskich to przede wszystkim konsekwencja tej decyzji. Dlatego w ostatnich dniach zatrudniliśmy trenera z dużym, niepodważalnym doświadczeniem i charyzmą. Wierzę, że przywróci naszej drużynie waleczność i charakter, bo tego właśnie brakowało jej najbardziej - napisał.
Zasugerował, że po ostatnich porażkach zostaną wyciągnięte poważne konsekwencje wobec zawodników. - Zawsze, jako właściciel i prezes Legii Warszawa, starałem się wywiązać ze swojej roli najlepiej jak potrafię. Ale ostatnie mecze - z mistrzem Luksemburga, a wcześniej z mistrzem Słowacji - pokazały, że moje założenia były błędne - stwierdził.
- Zapewniając piłkarzom warunki na wysokim europejskim poziomie mam też prawo wymagać pełnego zaangażowania. Tymczasem przegraliśmy z klubami, które mogą nam pozazdrościć warunków do pracy pod każdym względem. Z klubami, które mogłyby tylko pomarzyć o budżecie, wynagrodzeniach oraz wydatkach transferowych na poziomie Legii. Dlatego mam świadomość, że musimy wyciągnąć dużo głębsze wnioski z ostatnich porażek niż tylko zmiana na stanowisku trenera. Wszyscy, także ja, musimy pokazać, że zasłużyliśmy na to, żeby pracować i zarządzać dziś klubem o ponad stuletniej historii - dodał Mioduski.
Kibiców przeprosił za styl, w jakim drużyna odpadła z europejskich rozgrywek, i poprosił o wsparcie w Lotto Ekstraklasie i Pucharze Polski. - To trudny moment, ale tym bardziej liczymy teraz na Wasze wsparcie, bo Legia jest dla kibiców i dzięki kibicom. Jesteśmy największym polskim klubem, dlatego nasze porażki oraz problemy cieszą bardzo wielu. Krytykujcie nas, gdy na to zasługujemy, ale także wspierajcie, bo Legia gra dalej, a jedyną odpowiedzią na radość naszych przeciwników są zwycięstwa. Wielkie kluby są silne także dzięki temu, że w trudnych chwilach potrafią się zjednoczyć - napisał.
W podobnym tonie wypowiedział się Ricardo Sa Pinto w sobotę na konferencji prasowej. - Chciałbym prosić kibiców o wsparcie. Kibice pomagają nam nawet przed pierwszym gwizdkiem. Często bowiem mecze wygrywa się jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Wiem, że w klubie są wspaniali ludzie, jednak bez wsparcia kibiców nie uda nam się tu nic zbudować - stwierdził trener.
Porażki w Europie nie zniechęcą telewizji do polskiej ligi
Polskie drużyny rekordowo wcześniej odpadły z europejskich rozgrywek akurat kilka miesięcy przed tym, jak Ekstraklasa SA zacznie przetarg na prawa do transmisji tych rozgrywek (od dwóch lat funkcjonujących pod nazwą Lotto Ekstraklasa) od połowy 2019 roku. Prezes Ekstraklasy Marcin Animucki powiedział portalowi Wirtualnemedia.pl, że nie zdecydowano jeszcze, czy przetarg będzie dotyczył czterech czy dwóch sezonów.
Przez ostatnie pięć lat wpływy klubów Ekstraklasy z praw do transmisji wzrosły z poziomu 100-120 mln zł w latach 2009-2013 do 160-180 mln zł w latach 2015-2017. Te wpływy obejmują też przychody z meczów w europejskich pucharach, dlatego w 2016 roku, dzięki awansowi Legii do fazy grupowej Ligi Mistrzów, wyniosły łącznie rekordowe 254,2 mln zł.
Od połowy 2015 roku obowiązuje obecna umowa z nc+ i Eurosportem, w ramach której nadawcy według nieoficjalnych informacji za transmitowanie Ekstraklasy płacą ok. 150 mln zł rocznie. Skoro żaden klub kolejny sezon z rzędu nie gra w fazie grupowej Ligi Europy ani Ligi Mistrzów, to w kolejnym rozdaniu cena praw może być niższa?
- Popularność piłki nożnej w Polsce powoduje, iż niezależnie od jakości ligowych rozgrywek, wartość praw do pokazywania spotkań Ekstraklasy ciągle rośnie - uważa Damian Raciniewski. - Słabe wyniki w żadnym stopniu nie wpłyną na ceny praw do transmisji, gdyż mimo wszystko jest to łakomy kąsek dla każdej stacji telewizyjnej. Ekstraklasa sama w sobie jest osobnym produktem, podobnie jak i inne ligi, a gra w europejskich pucharach nigdy nie jest odnośnikiem do tego, jaka jest wartość danej ligi - zgadza się Antoni Bohdanowicz.
Zwraca uwagę, że cena praw do transmisji nie jest zależna od sukcesów międzynarodowych grających w nich klubów. - Weźmy dla porównania występy hiszpańskich i angielskich klubów w pucharach, oraz wartości ich lig. Hiszpanie wygrali aż 6 z ostatnich 10 finałów Ligi Mistrzów, podobnie było w Lidze Europy, natomiast kluby z Anglii wygrały raz LM i raz LE. Tymczasem to liga angielska podpisuje bardziej lukratywne kontrakty reklamowe, a do tego nawet transmisje drugiego poziomu rozgrywek są nadawane w wielu krajach na całym świecie - opisuje.
Na cenę praw do transmisji Ekstraklasy wpływa natomiast system tych rozgrywek - od pięciu sezonów po rundzie zasadniczej drużyny są dzielone na grupę mistrzowską i spadkową i rozgrywanych jest siedem dodatkowych kolejek. - System Ekstraklasy, gdzie mamy 37 kolejek, to na pewno jest to jakiś dodatkowy czynnik, który sprawia, że liga jest droższa. Proszę zauważyć, że mamy dodatkowych 56 meczów, więc mamy ponad pięć tysięcy minut transmisji, które gromadzą ponad 100 tysięcy osób dosyć konkretnej grupy odbiorców. Ponadto Ekstraklasa mimo słabego poziomu działa jako wabik dla telewizji w celu przyciągnięcia nowych abonentów, bo sprawia, że stacja jest bardziej autentyczna i wyróżnia się od pozostałych kanałów - wylicza Antoni Bohdanowicz.
Istotne jest też, jak mocno rywalizują między sobą nadawcy. - Aktualnie dochodzi do tego sytuacja gdzie nc+ potracił kilka wartościowych pozycji sportowych na rzecz konkurencji i o jego być albo nie być zdecyduje wygrana batalia o prawa do transmisji rozgrywek Ekstraklasy - z doniesień wynika, że TVP Sport chciałoby również mieć w swojej ramówce te rozgrywki, przez co Ekstraklasa SA może podyktować warunki. Ze względów jakość realizacji transmisji i kreowania marki Ekstraklasy, pozostanie z nc+ wydaje się najlepszym rozwiązaniem - analizuje Jarosław Żubka. - Jakbym miał wytypować kolejnych posiadaczy praw do transmisji naszej lokalnej piłki, to stawiam na koalicję TVP - Polsat - ocenia Damian Raciniewski.
- Choć poziom pozostawia wiele do życzenia, Ekstraklasa wciąż ma wiernych fanów, którzy z całą pewnością będą śledzić rozgrywki w telewizji. Dodatkowo polski rynek charakteryzuje się ogromnym rozdrobnieniem praw sportowych - mamy kilkanaście kanałów o tym właśnie profilu. Dlatego każdy pakiet praw jest właściwie na wagę złota, bo każdy nadawca szuka jak najpopularniejszego contentu. Abstrahując czasami od jego poziomu, liczy się ilość widzów, jaką może przyciągnąć przed telewizory. A Ekstraklasa wciąż może przyciągnąć ich całkiem sporo - kwituje Aleksandra Marciniak.
Dołącz do dyskusji: Blamaż Legii Warszawa w Lidze Europy osłabi jej finanse i wizerunek, ale nie pogorszy atrakcyjności Ekstraklasy (opinie)