Nowy serial z Emmą Stone uderzy wam do głów. Fenomen cringe comedy
Najgłośniejszy (wśród niszowych) amerykański serial 2023 roku dotarł do Polski z opóźnieniem, ale gdy pojawił się w ofercie SkyShowtime zachwycił widzów doceniających komedię eksperymentalną. „The Curse” jest produkcją tak wielopłaszczyznową, odklejoną od wszystkiego, co znane w telewizji i streamingu, że nie sposób przyporządkować jej tylko do jednej ramy interpretacyjnej.
„The Curse” opowiada o dwójce trzydziestolatków, Whitney (Emma Stone) i Asherze (Nathan Fielder), małżeństwie z krótkim stażem postanawiającym rozkręcić swój pierwszy biznes. I do tego etyczny. Whitney to córka ludzi, których działalność jest powszechnie znana w Nowym Meksyku, gdzie toczy się akcja serialu. Dziewczyna chce odciąć się od bagażu rodziny. Lokalne media śledzą szemrany, lecz dochodowy biznes ojca bohaterki – wykupuje za bezcen, a potem wynajmuje ubogim lokalsom mieszkania w najniższym standardzie, często zagrożone rozbiórką.
Whitney chce być inna. Dystansuje się (przynajmniej oficjalnie) od rodziców i myśli o tym, jak uczynić świat lepszym miejscem (!). Wpada na pomysł, że z Asherem wybudują tzw. pasywne, ekologiczne domy, a dzięki prowadzonej działalności, będą też wspierać lokalnych mieszkańców i walczyć z gentryfikacją.
Para w kryzysie
Dziewczyna widzi siebie jako artystkę, wizjonerkę, społeczniczkę, a Asher (po tym, gdy wżenił się do zamożnej rodziny) ciągle myśli o pieniądzach. W końcu chciałby udowodnić swoją przydatność. Póki co, sprawia wrażenie kuli u nogi ambitnej małżonki. Whitney i Asher to jedna z najdziwniejszych serialowych par, a mimo ich odklejenia od rzeczywistości, w wielu aspektach można się z nimi identyfikować. Uczucie empatii do tych bardzo niesympatycznych postaci bierze się stąd, że ich problemy małżeńskie, brak komunikacji, frustracja spowodowana zachowaniami partnera to coś bliskiego widzom. I nawet jeśli Siegelowie sprawiają wrażenie aroganckich buców, w chwilach gdy siedzą w sypialni (oddzielnie) i analizują, co się im przytrafiło, możemy zrozumieć ich poczucie osamotnienia. Mimo że za chwilę zrobią coś bardzo głupiego.
Bohaterowie, żeby sprzedawać swoje domy, kręcą promujące inwestycję reality show, w którym pokazują dzielnicę, wizyty potencjalnych kupców i to jak zmienia się miasteczko Española pod wpływem ich wspaniałomyślnej inicjatywy. Są w tym potworni i odpychający, ale głównie wtedy, gdy ich ego wygrywa z deklarowaną miłością (Whitney prowokowana przez producenta Dougiego, odkrywa, że Asher osłabia jej potencjał i hamuje rozwój). Przez większość czasu widzimy ich przez szyby, ekrany, zza rogu, co sprawia wrażenie podglądactwa, zaglądania tam, gdzie nie zostaliśmy zaproszeni. Niezręczne rozmowy małżonków, ich nieporozumienia na planie zdjęciowym, odmienne priorytety nieuchronnie prowadzą do kryzysu. A nawet gdy wcześniej usilnie przekonują siebie nawzajem o niesłabnącym uczuciu, brzmi to skrajnie nieszczerze. Sami w to nie wierzą, ale uwikłani w sieć zależności, brną razem przed siebie, mimo że wygląda to, jakby przeprawiali się przez bagno.
W krainie przerośniętego ego
Whitney jest tą dominującą, sprawczą stroną w związku Siegelów. Ma poczucie misji, choć nie robi nic wartościowego poza budowaniem domów działających „jak termos”, w których można się udusić bez zainstalowania klimatyzacji. Na jej tle mąż wypada blado. Zwłaszcza że jego poprzednia praca dla miejscowego kasyna, zaczyna uderzać w niego rykoszetem (nielegalne działania pracowników prowadzą do pogłębiania uzależnienia od hazardu klientów kasyna). Wygląda na to, że czegokolwiek dotknie się Asher, zamienia się w ekskrementy.
Frustracja bohatera rośnie, zwłaszcza gdy uświadamia sobie, że wszystkie kompleksy, niepewność, deficyty i lęk, chowane głęboko pod codziennym uśmiechem, wychodzą na wierzch i widzą je wszyscy. Nawet dziewczynka na parkingu rzucająca na niego klątwę. Asher dwoi i się troi, żeby nie pokazać światu swojej słabości, ale im bardziej się stara, wygina, nagina zasady, podlizuje, usiłuje się przypodobać, tym gorzej się to dla niego kończy.
W morzu desperacji
Bije od niego aura porażki, ale nie rozumianej finansowo, czy nawet zawodowo. Asher epatuje tym rodzajem niepewności, desperacji, strachem przed odrzuceniem, że nikt nie chce z nim spędzać czasu. Widać to doskonale w odcinku, gdy odwiedza swoje dawne miejsce pracy, a nawet gdy usiłuje zaprosić Dougiego na wieczorne wyjście, albo gdy okazuje się, że nagranie jego wypowiedzi do programu nie odbędzie się, bo żona skonsumowała cały jego czas antenowy. Uczucie crineg’u towarzyszy nam nieustannie, gdy śledzimy poczynania małżeństwa Siegelów. Przeciągnięte ujęcia, sceny, rozmowy wymagają od widzów wyjątkowych pokładów cierpliwości.
Równie istotnym aspektem serialu, jest surrealistyczne spojrzenie nie tylko na życie bohaterów, ale całe uniwersum Españoli. Niejednokrotnie mamy wrażenie, że to sen i zaraz ktoś się obudzi, być może Whitney albo Asher wiodący lepsze życie, niż to, które oglądamy. Absurdalne sytuacje, niezręczne rozmowy, przekraczanie granic swoich i ludzi w otoczeniu (np. naciski, jakie Whitney stosuje wobec zaprzyjaźnionej artystki tylko po to, żeby osiągnąć konkretne cele związane z produkcją programu) wywołuje w nas rosnący dyskomfort. Nie łagodzi tego, ani bardzo specyficzne kadrowanie (w większości oglądamy zarówno pierwszo- jak i drugoplanowe postaci przez okno, zza witryny sklepowej, z drugiego końca parkingu, albo przez monitoring), ani działalność dobroczynna Siegelów.
Nowa wrażliwość
Ważny jest także aspekt biznesowy. Domy pasywne, samowystarczalne okazują się konceptem na wyrost, niezbyt funkcjonalnym i niespełniającym potrzeb ich mieszkańców (brak klimatyzacji w Nowym Meksyku, albo czas regulacji temperatury trwający siedem godzin, sprawia, ze praktycznie nie można otwierać drzwi i okien). Bohaterka w swojej misji uratowania świata i lokalnej społeczności zrobi wszystko, żeby sprzedać dom nawet jeśli tylko podstawionym statystom.
Zarówno dobrze sytuowani małżonkowie, jak i lokalsi, mają wiele na sumieniu. Najciekawszy w tym względzie jest aspekt dobroczynności. Bohaterowie przekonani o swojej szczodrości i wspaniałomyślności, obsypują prezentami, naprawami i wizytami mieszkańców ich dzielnicy i spoglądają rozczarowani, gdy obdarowywany nie tryska entuzjazmem, tak jak oni to sobie wyobrażali.
„The Curse” to serial-kosmos, albo opowieść totalna. Wszystko, co udało się stworzyć Fielderowi (znanemu m.in. z równie niecodziennej „Próby generalnej”, dostępnej w ofercie HBO Max) i Safdiemu, który wciela się w postać Dougiego, to szereg pytań o nasze normy społeczne, hipokryzję przypisaną każdej dobroczynności i definiowanie uczuć oraz postaw (na pierwszy plan wysuwa się lojalność). „The Curse” to nie tylko komedia oparta na niezręczności, ale satyra na współczesne czasy i nową wrażliwość. Rzecz bez precedensu w telewizji i streamingu.
Serial „The Curse” dostępny jest na platformie SkyShowtime.
Dołącz do dyskusji: Nowy serial z Emmą Stone uderzy wam do głów. Fenomen cringe comedy