Rząd nie pracuje nad dekoncentracją mediów. „Forsowanie tego projektu, oznaczałoby konfrontację ze Stanami Zjednoczonymi”
Mimo wielokrotnych zapowiedzi, rząd już nie prowadzi prac nad dekoncentracją mediów - o czym poinformował wczoraj marszałek Senatu Stanisław Karczewski. - O repolonizacji dużo więcej mówiono, niż to było warte. Była jak potwór Loch Ness: straszyła, przerażała, nawet ofiary podobno były. A wszystko gdzieś w sferze wyobraźni. A forsowanie tego projektu, oznaczałby konfrontację ze Stanami Zjednoczonymi - mówią eksperci w rozmowie z Wirtualnemedia.pl.
Marszałek Senatu Stanisław Karczewski był gościem „Sygnałów dnia” w Jedynce Polskiego Radia. Tematem rozmowy był m.in. list amerykańskiej ambasador w Polsce Georgette Mosbacher do premiera Mateusza Morawieckiego. Ambasador wyraziła m.in. „głębokie zaniepokojenie niedawnymi zarzutami wysuwanymi przez przedstawicieli polskiego rządu wobec dziennikarzy i kierownictwa TVN i Discovery”. Chodziło o sprawę reportażu „Superwizjera” TVN - materiału śledczego o „urodzinach Hitlera”, które pokazała trójka dziennikarzy tej stacji, przenikając do środowisk neonazistowskich w Polsce.
Sprawa od tygodnia odbija się szerokim echem w mediach, głównie w związku z faktem, że Piotr Wacowski, współautor pokazanego w „Superwizjerze” reportażu o polskich grupach neonazistowskich został w piątek wezwany przez ABW na przesłuchanie w gliwickiej prokuraturze jako podejrzany o "propagowanie faszyzmu". W niedzielę prokuratura zrezygnowała z wezwania uznając zarzuty wobec operatora za przedwczesne.
Marszałek Senatu w wywiadzie był również pytany o ustawę o dekoncentracji mediów. Temat ten powrócił wraz z listem ambasador - wielu dziennikarzy aktywnych w social mediach komentowało, że sprzeciw Georgette Mosbacher wobec nacisków władzy w stosunku do TVN-u może być dowodem na to, że repolonizacja mediów (inaczej nazywana dekoncentracją mediów) mogłaby się nie udać – gdyby bowiem PiS chciał podjąć w tym kierunku jakieś działanie, Stany Zjednoczone mogłyby – podobnie jak w tym przypadku – zaprotestować.
Stanisław Karczewski stwierdził, że obecnie rząd nie pracuje nad ustawą o repolonizacji mediów.
- Moje zdanie w tej kwestii jest takie, że polskie media powinny być w większości w polskich rękach. To jest zupełnie naturalne i oczywiste dla nas. Ale myślę, że w całej sprawie z panią ambasador potrzebny jest dialog i będziemy w dalszym ciągu podtrzymywać nasze dobre relacje ze stroną amerykańską - podkreślił Stanisław Karczewski.
Karnowski: Temat repolonizacji mediów jest martwy
O temat repolonizacji mediów spytaliśmy Michała Karnowskiego, publicystę „Sieci” i członka zarządu Fratrii ds. redakcyjnych. O dekoncentracji rynku mówił już w poniedziałek wieczorem podczas spotkania z cyklu „Przegląd Tygodnia” w Klubie Ronina. Karnowski bardzo sceptycznie ocenił wtedy plany dekoncentracji kapitałowej w segmencie mediów.
- Nigdy nie wierzyłem w żadną siłową repolonizację, tego się po prostu nie da zrobić, zapomnijmy o tym, wybijmy sobie to z głowy. Nie da się zrobić ustawowej repolonizacji w tych warunkach, w których jesteśmy - ocenił publicysta. - Szkoda każdej naszej minuty poświęconej na ten temat - powiedział.
Karnowski wyraził także zdanie, że są lepsze sposoby niż dekoncentracja kapitałowa, żeby rynek mediów był bardziej zróżnicowany.
- Uważam, że trzeba pluralizować rynek, a nie go zduszać - stwierdził na spotkaniu w Klubie Ronina. - A może wprowadzić prosty mechanizm dekoncentracyjny: dla jednego podmiotu pierwsza koncesja za darmo, druga trochę płatna, trzecia bardzo droga, a czwarta to już super droga. Niech nadaje sto podmiotów, a nie dwa-trzy bloki, koncerny - zasugerował publicysta. Zwrócił też uwagę, że w ostatnich latach Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji przydzieliła mało nowych częstotliwości radiowych: Agora w sierpniu ub.r. wygrała przetarg na pasmo w Gdańsku (nadaje tam Radio Pogodę), a Radiu Wnet niedawno przyznano częstotliwości w Warszawie i Krakowie zwolnione przez Radio Bajka.
Według Michała Karnowskiego duże znaczenie ma też zmiana metod dystrybucji w mediach wydatków reklamowych. - Uważam, że raczej trzeba się zabrać za strumienie finansowania. I nie chodzi o to, żeby komuś zabierać, kogoż ograbiać, ale odwrotnie - nie pozwalać okradać - stwierdził. - Dzisiaj te systemy są tak zbudowane, że firmy dają pieniądze do domów mediowych, a domy mediowe dzielą po uważaniu. I dają jednym, a innym nie dają – ocenił.
W rozmowie z nami stwierdził, że dla każdego, kto choć trochę zna politykę jest oczywiste, że „ten temat (repolonizacji mediów) jest teraz martwy”.
- Mamy rok do wyborów parlamentarnych i generalną linię obozu rządzącego, aby fronty otwierać bardzo rozważnie. Zarówno rządzący, jak i opozycja sprawy, wokół których ma ogniskować się zainteresowanie opinii publicznej, wybierają bardzo ostrożnie. Ale ma to też szerszy kontekst: w warunkach obecnego systemu politycznego – co mówiłem od dawna – w sytuacji zanurzenia Polski w prawie unijnym, przy obecnym stanie kapitałowym na polskim rynku medialnym, jakieś zasadnicze i do tego szybkie przeobrażenia są bardzo trudne do wykonania - powiedział Wirtualnemedia.pl Michał Karnowski.
Członek zarządu Fratrii ds. redakcyjnych dodał również, że nie wyklucza, że gdyby Prawo i Sprawiedliwość miało możliwość rządzenia przez kolejną kadencję, to „jakaś forma reformy rynku medialnego, zmierzania w europejskim kierunku, gdzie kapitał zagraniczny ma pewne ograniczenia, mogłaby się pojawić”.
- Obecnie wydaje mi się to jednak bardzo trudne. Po ewentualnej wygranej w kolejnych wyborach można by powrócić do rozmów o zmianie naszego rynku medialnego w takiej formie, w której kapitał zagraniczny byłby chociaż trochę ograniczony w swoich możliwościach wpływu na polską opinię publiczną, niekiedy wręcz manipulowania nią. Ale dziś to "wróżenie z fusów". Uważam, że najlepszą drogą do takich zmian jest pluralizacja rynku, która nie jest przeciwko komukolwiek, jest absolutnie prodemokratyczna, którą można przeprowadzić narzędziami, niebudzącymi żadnych wątpliwości - także europejskich – stwierdził Karnowski. - Dziś mamy takie możliwości technologiczne, że można sobie wyobrazić jeszcze więcej stacji w eterze, jeszcze więcej stacji na multipleksach, można je różnicować, co do ceny za nadawanie. Na przykład: im więcej koncesji w rękach jednej grupy finansowej, tym większa opłata. Celem powinno być wpuszczenie na rynek jak największej liczby niezależnych podmiotów - ocenia.
Podsumował też dyskusję medialną, jaka toczyła się wokół dekoncentracji mediów od niemal dwóch lat. Na ten temat pisano regularnie, głównie za sprawą wypowiedzi polityków PiS, którzy często przedstawiali rozbieżne stanowiska – co jakiś czas jedni politycy stwierdzali, że nie ma projektu repolonizacji mediów, po czym inni potrafili powiedzieć kilka dni później, że taki projekt „znajduje się w szufladzie ministra kultury i czeka na właściwy, polityczny moment”.
- Moim zdaniem o repolonizacji dużo więcej mówiono, niż to było warte. Była jak potwór z Loch Ness: straszyła, przerażała, nawet ofiary podobno były. A wszystko gdzieś w sferze wyobraźni. Z tego co wiem, nigdy w rządzie nie weszło to na taki poziom, aby jakaś decyzja w tej sprawie miała zapaść. Twardych danych na ten temat jest bardzo mało: nie widziałem tego projektu i nie wiem, czy ktokolwiek widział. Jeśli „wyciśniemy" cały ten szum medialny, to niewiele zostaje. I niewiele z tego będzie w dającej się przewidzieć perspektywie, co najwyżej trochę szumu. Zresztą, patrzmy na fakty: jednocześnie spółki skarbu państwa szerokim gestem do tych mediów, które miałyby ewentualnie podlegać repolonizacji, pchają ogromne pieniądze. Gdyby naprawdę chciano je osłabić, nie robiono by tego - podsumowuje Michał Karnowski w rozmowie z Wirtualnemedia.pl.
Jarosław Kurski: Będą w inny sposób niszczyć wolne media
Inne zdanie na temat prac nad dekoncentracją mediów ma Jarosław Kurski, wicenaczelny „Gazety Wyborczej”.
- Zdani jesteśmy na spekulacje. Ustawa o najpierw o repolonizacji, a potem dekoncentracji mediów, miała być uchwalona już we wrześniu zeszłego roku, jak zapowiadał wiceminister kultury Jarosław Sellin. Twierdził wówczas, że projekt jest gotowy, i ze to tylko kwestia decyzji politycznej, kiedy ustawa zostanie uchwalona - przypomina. - To zrozumiałe, że PiS bardzo chciałby ją uchwalić, bo wolne media są dla autorytarnej władzy przeszkodą dla rządów całkowicie samowolnych i niedemokratycznych. Jeżeli tego nie robią, to nie dlatego że zmienili zdanie, ale dlatego, koszt polityczny byłby teraz zbyt wysoki – uważa Jarosław Kurski.
Podkreślił także, że reakcja ambasador Georgette Mosbacher pokazuje, że Stany Zjednoczone, strategiczny sojusznik Polski, nie ustąpią sprawie wolności słowa „ani o włos”.
- Forsowanie tego projektu, oznaczałoby konfrontację ze Stanami Zjednoczonymi, a konfrontowanie się dziś z jedynym sojusznikiem, potrzebne jest rządowi PiS, jak dziura w moście. Bez przyjaźni z USA nie powstanie przecież Fort Trump, trwa przecież niebezpieczny dla PL kryzys w Cieśninie Kerczeńskiej, a i ciągłe zagrożenie ze strony Rosji nie ustaje - zaznacza wicenaczelny „Gazety Wyborczej”.
Jednocześnie dodaje w rozmowie z nami, że „jeżeli USA nie zmienią swego stanowiska w sprawie wolności mediów w Polsce, PiS raczej nie będzie forsował projektu ustawy dekoncentracyjnej”.
- Będą w inny sposób niszczyć wolne media, np. tworząc niejasne, oligarchiczne mechanizmy na rynku reklamy tak jak na Węgrzech, by niezależne media „udusić” finansowo. Wolne media są dziś dla PiS zasadniczym kłopotem – zaznacza Kurski.
"Nic się nie zmieni dopóki USA będą bronić wolności słowa"
Z kolei profesor Wiesław Godzic, pytany przez nas, czy zaprzestanie prac nad ustawą dekoncentracyjną ma związek z decyzją polityczną czy merytorycznymi przesłankami, skomentował: - Nic, co PiS robi w zakresie mediów nie jest merytoryczne, tylko polityczne. W związku z tym przewiduję, jeśli Stany Zjednoczone będą zajęte w najbliższym czasie – na przykład konfliktem ukraińskim – to część posłów PiS, bo to ich marzenie – jednak wniesie projekt repolonizacji. Projekt, który spowoduje, że TVN nie będzie TVN-em, że nastąpi repolonizacja gazet. Polskim właścicielem w istocie będzie państwo. Niestety mam takie wrażenie, bo tego nauczyło mnie doświadczenie – podkreśla profesor.
Według niego pojawiający się w debacie publicznej argument, świadczący o tym, że PiS porzucił prace nad ustawą o dekoncentracji z powodu przyszłorocznych wyborów parlamentarnych jest nietrafiony.
- Zawsze jest czas „przed wyborami”. Takie decyzje podejmuje się w pierwszym roku po wyborach, są bardzo bolesne w skutkach dla wielu przedsiębiorców. Zapominamy ciągle o zasłonie, jaką tworzą Stany Zjednoczone walczące o wolność słowa. Sytuacja w której należy takie rzeczy robić po wyborach ma się nijak do tego, że Stany Zjednoczone zawsze są i będą, a my chcemy być ich sojusznikami. To zasadniczy problem. Dopóki USA będą głośno mówiły, że to dla nich priorytet – wolność słowa, wolność mediów, to nic się w tej kwestii nie zmieni - uważa profesor Wiesław Godzic.
Lewandowski: prace analityczne się zakończyły
Zapowiedzi tzw. ustawy dekoncentracyjnej mediów pojawiają się co najmniej od ubiegłego roku. Mówiło się, że przepisy ograniczające koncentrację kapitałową mogą zostać przyjęte już jesienią br. i miałyby być uderzeniem w wydawnictwa krytyczne wobec rządu, takie jak TVN i Grupa Onet-RASP (wydawca m.in. Onetu i „Faktu”).
Nie tak dawno m.in. wiceminister kultury Jarosław Sellin powiedział, że „są już gotowe koncepcje ustawy i może ona zostać napisana w ciągu jednego dnia”.
- Zleciliśmy dwie analizy i na tym się skończyło, były inne priorytety. Analizy przygotowywał departament, który pracuje jednocześnie nad kilkoma innymi projektami, a ponieważ nie było na ten projekt jakiegoś szczególnego nacisku i mieliśmy pilniejsze sprawy, na tym nasza praca się zakończyła - powiedział wiceminister Paweł Lewandowski w rozmowie z Wirtualnemedia.pl.
Dołącz do dyskusji: Rząd nie pracuje nad dekoncentracją mediów. „Forsowanie tego projektu, oznaczałoby konfrontację ze Stanami Zjednoczonymi”