Kolenda-Zaleska: Irytuje mnie absolutna jednostronność
- W dziennikarstwie politycznym irytuje mnie absolutna jednostronność, niczym nie wytłumaczalna agresja i mało elegancka złośliwość - mówi Wirtualnemedia.pl Katarzyna Kolenda-Zaleska, dziennikarka polityczna TVN.
Katarzyna Kolenda-Zaleska zapytana o to, czy dziennikarz polityczny w ogóle może być bezstronny powiedziała, że „każdy ma swoje poglądy, ale rolą dziennikarza nie jest epatowanie nimi”. - Komentator może sobie pozwolić na więcej niż dziennikarz w programie informacyjnym. Oczywiście sposób relacjonowania wydarzeń, dobór tematów pewnie gdzieś tam te poglądy pokazuje. Ale jeśli człowiek chce się dowiedzieć o faktach, to się dowie i dostanie zdanie wszystkich stron. W tym sensie media zdały egzamin. Żadne wydarzenia nie są przemilczane czy ukrywane. Patrzymy władzy na ręce i - jak trzeba - ostro krytykujemy - mówi Katarzyna Kolenda-Zaleska.
Z Kolendą-Zaleską rozmawialiśmy także m.in. o krążących głosach, jakoby nie lubiła PiS. - Nie lubię wątróbki. A partie polityczne nie są do lubienia lub nielubienia. W dziennikarstwie politycznym irytuje mnie absolutna jednostronność, niczym nie wytłumaczalna agresja, mało elegancka złośliwość oraz prezentowane przekonanie, że jak rząd Tuska coś robi, to na pewno robi źle. A jak robi coś PiS, to na pewno robi dobrze. Potępianie wszystkiego w czambuł nie służy debacie publicznej - podkreśla Kolenda-Zaleska.
- O nas, czyli o TVN, chętnie się powiela opinie, że jesteśmy pro-Tuskowi i pro-platformerscy. Ale nie wahamy się krytykować rządu za na przykład poparcie kontrowersyjnej poprawki dotyczącej ochrony tajemnicy, którą na ostatnim posiedzeniu Sejmu rzutem na taśmę uchwalili posłowie - wyjaśnia dziennikarka.
Kolenda-Zaleska uprawia dziennikarstwo polityczne od prawie 20 lat. Przez blisko 10 lat związana była z „Wiadomościami” w TVP1, do których trafiła w 1993 roku. - Na początku wszyscy uczyliśmy się równocześnie i demokracji, i dziennikarstwa. Gdy teraz oglądam swoje materiały z tych pierwszych lat, patrzę na to z pewną zgrozą. Powiem dyplomatycznie, że nie grzeszyły inwencją. Ale to się zmieniło. Teraz możemy wszystko robić z większym rozmachem - wspomina Kolenda-Zaleska.
- Nie zmieniło się jedno. Nadal obowiązują nas elementarne w dziennikarstwie zasady - w tym ta, że trzeba przedstawiać zawsze racje wszystkich stron sporu. Teraz to oczywistość, na początku lat 90-tych trzeba było podręczników pisanych dla nas przez dziennikarzy BBC, żeby zrozumieć, o co chodzi. Wcześniej była tylko komunistyczna propaganda i pisma podziemne, które siłą rzeczy były głosem opozycji - powiedziała nam Katarzyna Kolenda-Zaleska.
Naszą rozmówczynię zapytaliśmy także, jak ocenia obecną sytuację w „Wiadomościach” w telewizyjnej Jedynce. - Powiedziałabym, że starają się być obiektywne do przesady. I szczerze? Nie porywają. Są do bólu poprawne, co jest jaskrawo widoczne w kampanii wyborczej. Wszystkie komitety muszą mieć po równo. Ciekawa konwencja PiS-u na której wystąpił słynny już paprykarz z równie słynnym powiedzeniem do premiera „Jak żyć”, została potraktowana kilkusekundową migawką, bo przecież trzeba było poinformować, co w tym czasie robiły inne partie - mówi Kolenda-Zaleska.
- W „Faktach” poświęciliśmy na to cały trzyminutowy materiał. Bo my kierujemy się zasadą, że ma być ciekawie. A oni, że ma być po równo. No i robi się nudno po prostu. Przed „Wiadomościami” jeszcze długa droga budowania zespołu wiarygodnych i rozpoznawalnych reporterów, którzy są esencją każdego programu informacyjnego na równi z prowadzącymi. To jest team i nam taki team ludzi rozumiejących się w pół słowa udało się stworzyć. Im nie, co widać w układzie tematów i realizacji materiałów - powiedziała Kolenda-Zaleska.
Kolendę-Zaleską poprosiliśmy o jej opinię w kwestii zablokowania przez stacje telewizyjne emisji spotów reklamujących nowy dziennik „Gazeta Polska Codziennie”. -To nie są spoty reklamujące gazetę, ale pewien światopogląd. Spoty bazujące na najniższych instynktach, kłamliwe, można powiedzieć nawet, że haniebne. Nie dziwię się stacjom, że odmówiły ich emisji, bo telewizje nie są od tego, żeby podżegać do nienawiści, a kształtować kulturalny sposób prezentacji własnych przekonań. Wszystko można powiedzieć, ale bez obrażania kogokolwiek. To budzi mój zdecydowany sprzeciw - powiedziała Katarzyna Kolenda-Zaleska.
Z Katarzyną Kolendą-Zaleską, dziennikarką polityczną TVN rozmawiamy o standardach polskiego dziennikarstwa politycznego, poziomie relacjonowania trwającej kampanii wyborczej w mediach, pracy dla TVN i wspomnieniach z okresu, kiedy była związana z „Wiadomościami” TVP1, jednej z przygotowanych przez nią relacji, którą do dzisiaj wypominają jej politycy PiS, a także o jej „pobocznych” działaniach dziennikarskich, czyli o realizowanych przez nią kulturalnych filmach dokumentalnych.
Krzysztof Lisowski: Zajmuje się Pani dziennikarstwem politycznym od blisko 20 lat. Jak zmieniało się ono na przestrzeni tego czasu?
Katarzyna Kolenda-Zaleska: Na początku wszyscy uczyliśmy się równocześnie i demokracji, i dziennikarstwa. Gdy teraz oglądam swoje materiały z tych pierwszych lat, z początku lat 90. (do „Wiadomości” trafiłam w 1993 roku), patrzę na to z pewną zgrozą. Powiem dyplomatycznie, że nie grzeszyły inwencją. Ale to się zmieniło. Teraz możemy wszystko robić z większym rozmachem. Nie zmieniło się jedno. Nadal obowiązują nas elementarne w dziennikarstwie zasady – w tym ta, że trzeba przedstawiać zawsze racje wszystkich stron sporu. Teraz to oczywistość, na początku lat 90-tych trzeba było podręczników pisanych dla nas przez dziennikarzy BBC, żeby zrozumieć, o co chodzi. Wcześniej była tylko komunistyczna propaganda i pisma podziemne, które siłą rzeczy były głosem opozycji.
Nie sądzi Pani, że dziennikarstwo polityczne to niezbyt wdzięczna dziedzina? Trzeba relacjonować skomplikowane kwestie, niektórzy polscy politycy nie są poza tym obdarzeni szczególną kulturą osobistą...?
Na pewno dziennikarstwo polityczne nie jest tak estetycznie przyjemne, jak np. dziennikarstwo zajmujące się modą. Dla mnie jest to jednak fascynujące: być w centrum wydarzeń, obserwować podejmowanie decyzji, dochodzenie do kompromisów, które natychmiast mają wpływ na nasze codziennie życie. Ciągle dzieje się coś nowego, świeżego, co sprawia, że nigdy nie poczułam znudzenia.
W jaki sposób opisałaby Pani siebie jako dziennikarkę polityczną? Moniki Olejnik niektórzy politycy się boją, są też dziennikarze, którzy pewne materiały robią „na kolanach”... A Pani?
Jestem reporterem politycznym. Jadę i relacjonuję, co widzę. Wydarzenia i emocje. Równocześnie staram się analizować, jak to, co się dzieje będzie wpływać na życie obywatela. Uwielbiam też bawienie się telewizyjną formą, która daje nieograniczone możliwości. I lubię rozmowy z ludźmi mądrzejszymi od siebie. Ta praca sprawia, że cały czas się uczę, a to bezcenne doświadczenie. A politycy... No cóż, jedni nas lubią, inni nie. Jedni szanują, inni nie. Jak w życiu.
Czy w przypadku dziennikarza politycznego w ogóle możliwe jest zachowanie bezstronności?
Każdy ma swoje poglądy, ale rolą dziennikarza nie jest epatowanie nimi. Komentator może sobie pozwolić na więcej niż dziennikarz w programie informacyjnym. Oczywiście sposób relacjonowania wydarzeń, dobór tematów pewnie gdzieś tam te poglądy pokazuje. Ale jeśli człowiek chce się dowiedzieć o faktach, to się dowie i dostanie zdanie wszystkich stron. W tym sensie media zdały egzamin. Żadne wydarzenia nie są przemilczane czy ukrywane. Patrzymy władzy na ręce i – jak trzeba – ostro krytykujemy. Oczywiście są media, jak „Gazeta Polska” chociażby, które nie ukrywają, jakie poglądy są im bliskie. Ale mnie to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, czytam i wiem, czego mogę się spodziewać.
Jest coś, co Panią irytuje?
Irytuje mnie absolutna jednostronność, niczym nie wytłumaczalna agresja i mało elegancka złośliwość oraz prezentowane przekonanie, że jak rząd Tuska coś robi, to na pewno robi źle. A jak robi coś PiS, to na pewno robi dobrze. Potępianie wszystkiego w czambuł nie służy debacie publicznej. O nas, czyli o TVN, chętnie się powiela opinie, że jesteśmy pro-Tuskowi i pro-platformerscy. Ale nie wahamy się krytykować rządu za na przykład poparcie kontrowersyjnej poprawki dotyczącej ochrony tajemnicy, którą na ostatnim posiedzeniu Sejmu rzutem na taśmę uchwalili posłowie.
W internecie znalazłem komentarze, że Pani nie lubi PiS…
Nie lubię wątróbki. A partie polityczne nie są do lubienia lub nielubienia.
W serwisie Youtube po wpisaniu Pani nazwiska jako pierwszy pojawia się filmik, w którym Pani tłumaczy się z błędu. Chodzi o to, że nie sprawdzając zrelacjonowała Pani w swoim materiale wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, której w ogóle nie było…
Dlaczego Pan mówi - nie sprawdzając? Sprawdzając właśnie. Oparłam się na relacjach osób, które tam były, do których mam zaufanie i tłumaczyły mi, że feralne zdanie padło już po oficjalnym przemówieniu. Ale ponieważ nie było go na taśmie, to tak jakby nie było go w ogóle. Przyznałam się do błędu, przeprosiłam, ale panowie z PiS ciągle się posługują tym przykładem, bo to się dobrze wpisuje w ich narrację polityczną. Nie jestem zachwycona, że ten błąd nade mną wisi, ale już nie cofnę czasu. Mam nauczkę na przyszłość i tyle. Ale politykom PiS się nie dziwię, że to wykorzystują. Dziwię się, że powtarzają to koledzy dziennikarze z prawicowych mediów, którzy znają okoliczności całej sytuacji. Nie mam złudzeń co do solidarności zawodowej dziennikarzy, doświadczyliśmy tego po katastrofie smoleńskiej, kiedy to grupa publicystów zaatakowała kolegów po fachu za – jak to zgrabnie określano – „przemysł pogardy” wobec Lecha Kaczyńskiego. Fundamentalnie się z tym nie zgadzam. Każdy, także prezydent, a może zwłaszcza prezydent, nie może być chroniony przed krytyką. Jakoś dziś nikt nie protestuje, gdy naśmiewa się z wpadek Bronisława Komorowskiego czy wręcz nazywa się go zdrajcą. Mam do tych moich kolegów pretensje dlatego, że to oni pierwsi zakłócili nastrój żałoby i wspólnoty po 10 kwietnia. Był to dla mnie szok.
A propos kolegów po fachu: jeszcze w ubiegłym roku pod adresem „Wiadomości” TVP1 kierowano liczne zarzuty dotyczące braku bezstronności. Jak Pani ocenia obecny kształt tego programu informacyjnego?
Po pierwsze - tego typu oceny to utarte opinie, z którymi naprawdę trudno walczyć. Zakładają one, że dane medium jest „takie” i cokolwiek by się nie zrobiło, i tak się tego nie zwalczy. Pamiętam taki przykład z ostatniej kampanii prezydenckiej. Bronisław Wildstein czynił ogromny zarzut, że w ostatnim dniu kampanii, materiał w „Faktach” o Bronisławie Komorowskim był laurką. Przecierałam oczy ze zdumienia, bo jeśli w tym rzekomo sprzyjającym Komorowskiemu materiale występowała Jolanta Kwaśniewska krytykująca ostro kandydata, to albo trzeba wyjątkowo złej woli albo nieznajomości realiów, w których się żyje, o co Bronka akurat nie podejrzewam. Jolanta Kwaśniewska jest w Polsce uważana za „królową ludzkich serc” , jej poparcie bądź krytyka ma znaczenie zasadnicze. Nawiasem mówiąc, wiem, że sztab Komorowskiego był na mnie wściekły, bo tym materiałem zepsułam im podsumowującą konwencję kandydata w Sopocie. Ale wracając do pańskiego pytania: uważam, że „Wiadomości” pod rządami poprzedniej ekipy były wyjątkowo upolitycznione i przedstawiały racje tylko jednej strony.
A jakie są „Wiadomości” teraz?
Powiedziałabym, że starają się być obiektywne do przesady. I szczerze? Nie porywają. Są do bólu poprawne, co jest jaskrawo widoczne w kampanii wyborczej. Wszystkie komitety muszą mieć po równo. Ciekawa konwencja PiS-u na której wystąpił słynny już paprykarz z równie słynnym powiedzeniem do premiera „Jak żyć”, została potraktowana kilkusekundową migawką, bo przecież trzeba było poinformować, co w tym czasie robiły inne partie. W „Faktach” poświęciliśmy na to cały trzyminutowy materiał. Bo my kierujemy się zasadą, że ma być ciekawie. A oni, że ma być po równo. No i robi się nudno po prostu. Przed „Wiadomościami” jeszcze długa droga budowania zespołu wiarygodnych i rozpoznawalnych reporterów, którzy są esencją każdego programu informacyjnego na równi z prowadzącymi. To jest team i nam taki team ludzi rozumiejących się w pół słowa udało się stworzyć. Im nie, co widać w układzie tematów i realizacji materiałów.
Wchodzimy w najważniejszą część kampanii wyborczej. Jak Pani ocenia poziom relacjonowania tej kampanii w głównych telewizjach?
Uważam, że teraz wszyscy są w miarę obiektywni.
Tomasz Sakiewicz powiedział w wywiadzie dla nas, że nie jest możliwe, aby media publiczne były naprawdę publiczne i najlepiej byłoby oddać poszczególne kanały konkretnym partiom. Co Pani o tym myśli?
Myślę, że to jest poroniony pomysł wynikający ze skrajnego upolitycznienia naszych umysłów. Zawsze byłam mu przeciwna, bo przecież taka koncepcja pojawia się nie po raz pierwszy. Oddawanie opcjom politycznym poszczególnych kanałów jest przyznaniem się do nieudolności i niemożności rzetelnego i obiektywnego uprawiania dziennikarstwa. Amerykańska PBS czy brytyjska BBC daje radę, dlaczego my nie moglibyśmy? Gdyby ktoś zrealizował taki pomysł, należałoby spakować manatki i dziennikarze powinni się wynieść z telewizji publicznej. A wieczorne programy informacyjne mógłby prowadzić Adam Hofman i Stefan Niesiołowski.
Ale jednak „Gazeta Polska”, a teraz także „Gazeta Polska Codziennie” są coraz bardziej popularne...
Są popularne i dobrze. Reprezentują część polskiego społeczeństwa.
Tymczasem stacje nie zgodziły się na emisję spotów reklamujących nowy dziennik Tomasza Sakiewicza…
A widział Pan te spoty?
Tak, i spotykam się z opiniami, że spoty te mają elementy agitacji.
To nie są spoty reklamujące gazetę, ale pewien światopogląd. Spoty bazujące na najniższych instynktach, kłamliwe, można powiedzieć nawet, że haniebne. Nie dziwię się stacjom, że odmówiły ich emisji, bo telewizje nie są od tego, żeby podżegać do nienawiści, a kształtować kulturalny sposób prezentacji własnych przekonań. Wszystko można powiedzieć, ale bez obrażania kogokolwiek. To budzi mój zdecydowany sprzeciw.
Pani karierę dziennikarską można by podzielić na dwa główne okresy: współpraca z TVP oraz współpraca z TVN. Czym się różni praca w telewizji publicznej od pracy w stacji komercyjnej?
Odchodziłam z TVP w dość dramatycznych politycznie okolicznościach. Po przyjściu do TVN poczułam oddech świeżego powietrza czy - mówiąc nieco górnolotnie - „wolność tworzenia”. Nikt nie stał mi nad głową, nikt nie mówił, jak mam zrobić materiał, kto ma w nim wystąpić. To jest podstawowa różnica. W stacji komercyjnej wszystko jest też prostsze. Jest pomysł, jest decyzja. Bez zbędnej biurokracji i tysięcy podpisów. To komfortowa sytuacja, bo człowiek skupia się na pracy, a nie na przezwyciężaniu przeszkód.
Swego czasu odeszła Pani z Radia TOK FM, gdyż TVN uznał tę działalność za konkurencyjną. Nie ma Pani o to żalu do swojej firmy? Nie tęskni Pani za radiowym mikrofonem?
Nigdy nie ukrywałam przed moim szefostwem, że bardzo bym chciała w radiu zostać i dla nikogo nie było tajemnicą, że z TOK FM odchodziłam z bardzo ciężkim sercem. Uważam, że każdy dziennikarz ma prawo realizować się na różnych polach, ale stacja, która ma własną koncepcję promocji - chciała mnie mieć tylko dla siebie.
Może zatem kiedyś wróci Pani do radia?
Na razie zajmuję się kampanią wyborczą i nie mam na nic czasu.
Zgadza się Pani z opinią, że młodzi adepci dziennikarstwa nie dorównują pod względem wiedzy i profesjonalizmu tzw. „starym wyjadaczom”?
Nie chciałabym generalizować. Uważam, że wśród młodych dziennikarzy jest mnóstwo wspaniałych talentów i równie wiele miernot. Część z nich do tego zawodu pcha pasja, innych zupełnie prozaiczne powody z pasją niemające nic wspólnego. Tylko dla tych pierwszych jest miejsce w dziennikarstwie, reszta szybko się wykrusza, bo nie ma dla nich znaczenia, gdzie pracują. A dziennikarstwa człowiek uczy się całe życie, im większe doświadczenie, tym większa wiarygodność, a tego nie zdobywa się z dnia na dzień. Proszę spojrzeć na amerykańską telewizję. Tam nie pracują nastolatki, ale osoby z wieloletnim doświadczeniem.
Ma Pani na koncie film dokumentalny o Wisławie Szymborskiej. Pasjonuje się Pani literaturą?
O tak. Nawet w toku kampanii wyborczej staram się czytać książki. Nie mówię tutaj tylko o lekturach obowiązkowych, czyli pozycjach wydanych przez uczestników życia politycznego, ale przede wszystkim o literaturze pięknej, która pomaga mi doskonalić język i sprawia czystą przyjemność. Jeśli natomiast chodzi o film o Wisławie Szymborskiej, to jestem szczęśliwa, że udało mi się go zrobić, co wcale nie było łatwe, bo nasza Noblistka nie lubi zainteresowania mediów. Ale to była wspaniała przygoda, mnóstwo nowych wrażeń, doznań, pomysłów.
Ma Pani w planach następne dokumenty?
Tak, robienie filmów dokumentalnych to dla mnie swego rodzaju ucieczka od codziennej rutyny. Daje konieczny oddech i dystans. Teraz przygotowuję film o Zbigniewie Brzezińskim. To kolejna wielka przygoda i spotkanie z niezwykłym człowiekiem, bez którego historia Polski i historia świata wyglądałaby zupełnie inaczej. Pan Profesor udzielił mi obszernego wywiadu, w którym opowiada nie tylko o wielkiej polityce, ale i o rodzinnym życiu, którego w ogóle nie znamy. Rozmawiałam też z jego rodziną, z prezydentem Jimmy Carterem, z Henry Kissingerem. Fascynujące spotkania.
Może z racji zainteresowań chciałaby Pani poprowadzić autorski program poświęcony kulturze?
Musiałabym wymyślić atrakcyjną formułę, a na razie nie miałam na to czasu. Zawsze się śmieję, że za sprawą filmu o Szymborskiej jestem w TVN jednoosobową redakcją kulturalną. Na razie skupiam się na polityce, ale jeśli tylko wpadnę na jakiś ciekawy pomysł programu kulturalnego, moi szefowie dowiedzą się o tym pierwsi.
O rozmówcy
Katarzyna Kolenda-Zaleska - absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Na początku kariery zawodowej związana była m.in. z „Gazetą Krakowską”. W 1993 roku rozpoczęła pracę w „Wiadomościach” TVP1, gdzie pracowała przez 10 lat. W 2003 roku przeszła to TVN, pracuje tam do dziś. W latach 2003-2010 pracowała także dla TOK FM, skąd odeszła, ponieważ TVN uznał tę działalność za komercyjną. Ma na koncie film dokumentalny o Wisławie Szymborskiej.
Dołącz do dyskusji: Kolenda-Zaleska: Irytuje mnie absolutna jednostronność
www.WSI24.pl