„Znachor”, czyli klęska urodzaju. Kilkanaście emisji filmu w czasie świąt Wielkiej Nocy
Film „Znachor” Jerzego Hoffmana to dla polskiej kinematografii dzieło kluczowe. Telewizja Polska od lat emituje obraz przy okazji ważnych świąt narodowych, a podczas tegorocznej Wielkiej Nocy dołączą do niej inni nadawcy. Skąd popularność tego tytułu wśród polskiej widowni?
Przykład „Znachora” jest niezwykły, ponieważ film opowiadający losy profesora Wilczura i jego niezłomnej chęci niesienia pomocy niezależnie od trudów własnego położenia, działa na widza motywująco prawie jak wygrany mecz polskiej reprezentacji, albo inny sukces narodowy.
Historia lekarza ratującego ludzkie życie mimo amnezji i utraty komfortu własnego funkcjonowania to przykład bezinteresowności i empatii, który powinien stanowić wzór do naśladowania. Poza tym film oceniany tylko w kryteriach rzemiosła artystycznego również się broni dzięki wybitnej roli Jerzego Bińczyckiego. To najlepszy polski melodramat stanowiący spoiwo kulturowe, ponieważ każdy z nas przynajmniej raz oglądał dzieło Hoffmana podczas świąt z rodziną. Albo podglądał kluczowe sceny w sądzie.
Zapytaliśmy literaturoznawczynię, dr Magdalenę Bałagę o to, skąd wielka popularność adaptacji powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza? - Internauci żartobliwie przyznają, że głównym powodem, dla którego po raz kolejny oglądają „Znachora”, jest scena ujawnienia tożsamości tytułowego bohatera na sali sądowej. Przypomnijmy: to wtedy Piotr Fronczewski, odgrywający rolę doktora Dobranieckiego, wypowiada słynne słowa: „Proszę państwa, Wysoki Sądzie, to jest profesor Rafał Wilczur”. Co ciekawe, scena ta nie występuje ani w powieści, ani w ekranizacji z 1937 roku. Oceniający, przeprowadzone przez oskarżonego operacje, ekspert nie wyjawia na sali sądowej prawdy – dzieje się tak z wielu powodów, choć głównie z obawy o utratę stanowiska. Tymczasem w filmie sprawiedliwość triumfuje w iście spektakularnym finale – wyjaśnia ekspertka.
Czy pomimo tej kluczowej różnicy między powieścią a filmem, możemy wskazać podobieństwo obydwu dzieł kultury jeśli chodzi o główne przesłanie i wartości, którymi kierował się bohater? - Warto zwrócić uwagę na moment, gdy po ujawnieniu prawdziwej tożsamości znachora, krzyżują się spojrzenia głównych bohaterów – Marysi oraz Wilczura. To wtedy dowiadują się, że łączy ich pokrewieństwo krwi. Filmowa adaptacja doskonale oddaje tym samym przekaz powieści, w której ukazano relację ojca i córki jako wyjątkową i niemożliwą do zerwania nawet w obliczu ogromnych przeszkód. Znachor na skutek amnezji nie rozpoznaje przecież w Marysi swojej córki, a mimo to szczególnie ją sobie upodobał – do tego stopnia, że poświęca się dla niej, kradnąc narzędzia chirurgiczne potrzebne do wykonania operacji, narażając się tym samym na karę więzienia. Marysia również czuje z mężczyzną niewytłumaczalną więź – nie wiedząc do samego końca, co jest tego powodem. Zarówno Anna Dymna, jak i Jerzy Bińczycki brawurowo odegrali bezgraniczne zaufanie, jakie odczuwają względem siebie bohaterowie – mówi w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl dr Magdalena Bałaga.
Nowy doktor Wilczur według Netfliksa
Jak się okazuje, stacje telewizyjne wciąż chcą nam pokazywać film i w świąteczny weekend będziemy mieli kilkanaście okazji, żeby trafić na seans z profesorem Wilczurem. Być może ma to związek ze zbliżającą się premierą nowej adaptacji powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Netflix przygotował własną wersję filmu z Leszkiem Lichotą w roli głównej. Ci, którzy mieli już okazję obejrzeć fragmenty filmowe z Lichotą w roli głównej, potwierdzają, że film się Netfliksowi udał. Czy to znaczy, że niebawem będziemy sięgać naprzemiennie po wersję filmu z Bińczyckim i Lichotą? Czy produkcja Netfliksa ma szansę zdetronizować obraz Hoffmana? Dzisiaj wydaje się to niemożliwe, ale fakt, że Netflix zdecydował się na nową adaptację, dowodzi niezwykłego miejsca twórczości Dołęgi-Mostowicza w polskiej kulturze (innym ważnym tytułem jest „Kariera Nikodema Dyzmy”, której adaptacja z wybitną rolą Romana Wilhelmiego stanowi klasyk telewizyjny).
Warto wspomnieć, że jedynym aktorem, który wystąpił w wersji filmowej z 1981 oraz tegorocznej jest Artur Barciś. To wielki przywilej móc być częścią kultowej adaptacji i jej nowej wersji. Oczywiście tym razem wcieli się w innego bohatera niż cztery dekady temu.
Film Netfliksa nie jest remakiem obrazu Hoffmana. To po prostu nowa adaptacja powieści, nieodnosząca się do swojego wielkiego poprzednika. W tym momencie data premiery filmu z Leszkiem Lichotą wciąż nie jest znana.
Stacje i godziny emisji „Znachora”
Możemy natomiast obejrzeć „Znachora” z Jerzym Bińczyckim. W sobotę odbędą się aż cztery seanse filmowe na TVP1 (1.10 w nocy i 10.20), TVP Seriale (18.55) oraz na kanale TVC HD (17.30). W niedzielę odbędą się kolejne seanse na TVP Seriale (12.20), Antenie (17.30) oraz na Zoomie (18.10). Maraton filmowy zakończymy w poniedziałek trzema seansami na Kino Polska (1.50 w nocy), Kino TV (8.00) oraz TVP HD (13.10).
„Proszę państwa, Wysoki Sądzie, to jest profesor Rafał Wilczur”
Gdy Netflix ogłosił 2 lutego, że zrealizował nową adaptację filmu (przypomnijmy, że pierwsza w reżyserii Michała Waszyńskiego powstała w 1937 roku) z Leszkiem Lichotą w roli głównej, ta informacja podzieliła widzów. Niektórzy czekają na premierę, inni obawiają się, że „Znachor” zostanie „popsuty”.
Leszek Lichota mówił o swojej roli następująco: - Jestem z pokolenia, które wyrosło na historii profesora Wilczura. Bardzo się cieszę, że mogłem wcielić się w tak istotną postać dla polskiej kultury. Filmy kostiumowe są zawsze wyzwaniem, ale myślę, że reżyser i cała ekipa wspaniale odzwierciedlili estetykę lat 20. i 30. ubiegłego wieku. Świata, w którym liczył się honor, etos pracy, empatia i romantyczna miłość.
Reżyserem „Znachora” jest debiutujący w filmie fabularnym Michał Gazda, autorami scenariusza są Marcin Baczyński i Mariusz Kuczewski, a za zdjęcia odpowiedzialny jest Tomasz Augustynek. - Powieść Dołęgi-Mostowicza i jej ekranizacja sprzed 40 lat jest – bez żadnej przesady – legendą polskiej popkultury. I teraz my – dzięki Netfliksowi – mieliśmy okazję zmierzyć się z tą legendą. Co było niewątpliwie wielkim reżyserskim przywilejem, ale też – nie ukrywajmy – twórczą obawą. Igraliśmy przecież z narodowym wzorcem melodramatu. Dzięki wspaniałej ekipie poczucie odpowiedzialności nie krępowało, a kreacja wszystkich tych namiętności i dramatów przedwojennego świata okazała się prawdziwą artystyczną frajdą - komentuje reżyser Michał Gazda.
Film zadebiutuje w drugiej połowie roku, a do tego czasu mamy przynajmniej jedenaście okazji, żeby obejrzeć obraz Jerzego Hoffmana.
Dołącz do dyskusji: „Znachor”, czyli klęska urodzaju. Kilkanaście emisji filmu w czasie świąt Wielkiej Nocy